C. J. Sansom „Komisarz”

Tytuł: Komisarz
Autor: C. J. Sansom
Tytuł oryginału: Dissolution
Język oryginału: angielski
Tłumaczka: Izabela Matuszewska
Wydawnictwo: Albatros — Andrzej Kuryłowicz
Rok wydania: 2010
Wydanie: pierwsze
Cykl: Matthew Shardlake, tom I
Ilość stron: 479

Przeczytałam w maju dwie książki, które ogromnie mi się podobały. Przy obu świetnie spędziłam czas i obie serdecznie polecam. Ale o ile Pokój z widokiem smakowałam i czytałam najwolniej jak się da, byle się szybko nie skończył (niecałe 250 stron zajęło mi tydzień i wciąż żal mi było rozstawać się z książką), to dwa razy grubszego Komisarza pochłonęłam w dwa dni, nie mogąc się oderwać i czytając go w każdym możliwym miejscu.

Komisarz to naprawdę świetna książka. Jest rok 1537, Matthew Shardlake jest komisarzem w służbie wikariusza generalnego Thomasa Cromwella. Reformacja w Anglii posuwa się do przodu dużymi krokami, Cromwell stara się likwidować zakony, a dokładniej: doprowadzić do ich samorozwiązania się. W jednym z klasztorów ginie wysłany przez wikariusza w celu negocjacji komisarz królewski, a nasz dzielny bohater musi odkryć kto go zabił. No i, oczywiście, okaże się, że to nie koniec kłopotów.

Mimo sporych różnic, trudno mi było nie porównywać Komisarza do cyklu książek Ellis Petters o braciszku Cadfaelu. W obu mamy do czynienia z angielskim klasztorem, w obu obserwujemy codzienne życie benedyktyńskich mnichów, w obu na terenie klasztoru prowadzone jest śledztwo. Ku mojemu zdziwieniu, (bo książki Petters ogromnie lubię) Sanso wyszedł z tych porównań obronną ręką. Stworzył własnego pełnokrwistego bohatera, którego możemy dobrze poznać i polubić, a który na dodatek zmienia się na naszych oczach. Dał mu do zbadania zagadkę na pierwszy rzut oka niemal nie do rozwiązania i mocno skomplikowaną, ale udało mu się nie popaść w absurd przy jej wymyślaniu. Na dodatek książka jest piekielnie wciągająca i bardzo dobrze napisana (brawa dla tłumaczki, swoją drogą).

Moje skojarzenia z Cadfaelem kazały mi jednak (zwłaszcza w pierwszej części, w której komisarz poznaje życie klasztoru) szukać podobieństw i różnic w tych dwóch, oddalonych od siebie o trzy wieki, opactwach benedyktyńskich. i w świetle tych zmian nietrudno było mi zrozumieć skąd u reformatorów taki pęd do rozwiązywania klasztorów. Choć nie znaczy to, że Sansom staje w powieści po stronie Cromwella i jego reform. Bo chociaż Shardlake jest idealistą i gorliwym zwolennikiem reformacji, to on i jego wiara zostaną w trakcie śledztwa wystawione na ciężką próbę.

W ogóle podobało mi się ogromnie w jaki sposób autor pokazywał tę „wielką” politykę. Nie jestem fanką epoki Tudorów, a Henryk VIII budzi we mnie jedynie lekkie obrzydzenie, bez nuty fascynacji swoimi czasami, ale Komisarza czytało mi się wyśmienicie. Choć w powieści Cromwell pojawia się osobiście (i to nie raz), to tak naprawdę nie jest to książka o robieniu polityki, ale bardziej o jej wpływie na zwyczajnych ludzi. Matrymonialne pomysły króla nie wiążą się tutaj z dramatem jego małżonek (oddalanych lub skazywanych na śmierć) ani dworzan (dworskie kliki i stronnictwa), ale ważą na życiu mieszczan, rzemieślników, chłopów, służących, mnichów i generalnie ludzi, których los jest mi jakoś bliższy niż los księżniczek.

Matthew Shardlake, mimo tego, że nawet na okładce nazywany jest „średniowiecznym prawnikiem i detektywem”, jest tak naprawdę kwintesencją renesansu. Prosty chłopak, syn rolnika, który mimo swojego kalectwa (Matthew jest garbusem) dotarł niemal na sam szczyt władzy i jako wysłannik wikariusza generalnego (Cromwell zresztą też był chłopakiem z ludu) może wydawać polecenia opatowi czy miejscowemu sędziemu. Matthew maluje, biorąc pod uwagę zasady perspektywy, ceni dysputy filozoficzne i religijne, a co więcej uważa, że kobietom został dany taki sam umysł jak mężczyznom (co może jest jednym z niewielu jego średniowiecznych rysów, patrz: Kobiety w czasach katedr). Idealistycznie wierzy w słuszność reformacji, ale jednocześnie dostrzega piękno klasztornego kościoła. Z niesmakiem odwraca wzrok od figur świętych i relikwii, ale widzi ich moc i znaczenie dla ludzi. Jest kapitalnym bohaterem. Całe szczęście, bo cała narracja w Komisarzu jest pierwszoosobowa, prowadzona właśnie przez niego. Dzięki temu zabiegowi czytelnik może obserwować nie tylko jego próby odkrycia prawdy, ale też ewolucję jego poglądów, a ciężko mi powiedzieć co jest ciekawsze.

Nie mogę też nie wspomnieć o interesujących postaciach drugoplanowych, z których najbardziej przypadł mi do gustu brat Guy z Malton, szpitalnik i opiekun ogrodu ziołowego (jakie to szczęście, że zielarz jest sympatyczny, po Cadfaelu mogłabym nie znieść innego podejścia). Mam szczerą nadzieję, że mimo tego, co stało się w tym tomie komisarz Shardlake jeszcze go spotka. Równie ciekawy (choć może mniej sympatyczny) wydał mi się brat Gabriel, zakrystianin i kantor, a nawet, zupełnie niesympatyczny, przeor Mortimus.

Wydawnictwo też godne jest wielu pochwał, bo to i tłumaczenie nie zepsuło powieści, i korekta się popisała nie przepuszczając błędów, i skład bardzo elegancki, ale największą moją radość wzbudziła zamieszczona na początku mapka klasztoru i spis ważnych osób. Kryminały z mapką maja u mnie z wejścia łatwiej. W ogóle lubię wydawnictwo Albatros (Andrzej Kuryłowicz) i frustruje mnie to, że nie posiadają strony internetowej i nie mogę ani kupić nic bezpośrednio od nich, ani poznać ich planów wydawniczych.

Ale, wracając do naszych baranów, jednym mi tutaj podpadli: tłumaczeniem tytułu. Wiecie jak Komisarz nazywa się w oryginale? Dissolution… No ja się pytam, jak kogo dobrego, co komu szkodziło użyć tytułu „Rozwiązanie”? Odnosiłoby się i do rozwiązywania klasztorów, i do rozwiązywania małżeństwa (Henryk VIII, przypominam), i do rozwiązania zagadki, a na upartego patrząc nawet do tego, że akcja powieści zaczyna się niedługo po tym, kiedy królowa (Jane Seymour) zmarła w połogu (czyli w trakcie rozwiązania)… No co komu szkodziło? Ja wiem, że „dissolution” to bardziej rozkład czy rozpad, ale chyba bliżej mu do rozwiązania niż komisarza?

Tłumaczenia nazw kolejnych tomów są równie urocze: Dark Fire = Alchemik, Sovereign = Rebelia, Revelation = Przepowiednia (no, powiedzmy, niech im będzie), a Heartstone = Inwazja. Nie żebym się czepiała…

Ale tytuł naprawdę nie ma wielkiego znaczenia, kiedy treść jest rzeczywiście dobra. A w Komisarzu była. Z góry cieszę się, że przede mną jeszcze co najmniej cztery tomy tego cyklu (a mam nadzieję, że autor na tym nie poprzestanie), a przed Matthew Shardlake’iem trzy kolejne żony Henryka VIII, Edward VI i jego Rada Regencyjna, „Dziewięciodniowa Królowa” lady Jane Gray, Krwawa Maria Tudor i Królowa-Dziewica Elżbieta I. A na moje oko, Shardlake ma szansę dożyć Elżbiety. Oczywiście, jeśli nie będzie się wychylał, bo czasy czekają go ciężkie.

Jeżeli zatem chcecie przeczytać dobry kryminał, dobrą powieść historyczną albo oba na raz, a do tego poznać bardzo ciekawego bohatera, koniecznie sięgnijcie po Komisarza. A jeśli chcecie dowiedzieć się w jaki sposób przepadała ostatnia kopia O komedii Arystotelesa, to (choć nie powiem złego słowa o Umberto Eco)… też sięgnijcie po Komisarza i zobaczcie w jak cudny sposób potrafi do czytelnika puścić oko.

Moja ocena: 8,5/10

PS. Za zachęcenie do lektury Komisrza dziękuję dabarai. A za spełnianie czytelniczych marzeń antykwariatowi Komiks i Ukochanemu Mężowi.

15 myśli na temat “C. J. Sansom „Komisarz””

  1. Przegapiłem u Dabarai, ale widzę, że trzeba zwalczyć kryminałowstręt, bo jakby coś drgnęło:) Chociaż dalej nie mam ochoty na kolejne Cadfaele:( No nic, tradycyjnie, po blogowemu; wpisuję na listę:D

  2. Kryminał historyczny? Brzmi naprawdę zachęcająco…
    A co do tłumaczeń tytułów – fakt, ręce czasami opadają, ale marketing rządzi się swoimi prawami, z którymi nie zawsze łatwo się zgodzić. Jednak tłumaczenia tytułów kolejnych tomów, o których piszesz, są, moim zdaniem, totalnie bez sensu… Ale co zrobić:(

    Pozdrawiam

  3. Czuję się jeszcze bardziej zachęcona niż po naszej rozmowie 🙂 Już wiesz co będę chciała w przyszłości od Ciebie pożyczyć ;P

  4. Viv, koniecznie daj się skusić. 🙂

    Zacofany.w.lekturze, ten „Komisarz” nie jest dokładnie w stylu Cadfaeli, ale skojarzenia narzucają się same choćby ze względu na dekoracje. A na którym Cadfaelu skończyłeś? 🙂

    Inez, spolszczenia tytułów bywają naprawdę straszne, także tutaj nie powinnam się czepiać, bo przynajmniej tytuł ma jakiś związek z treścią, jeśli już nie z tytułem oryginalnym…

    Seremity, przecież nie mogłam Ci wszystkiego opowiedzieć, bo by Ci się nie chciało zajrzeć na mój blog. 😉
    „Komisarza” odłożę na kupkę „dla Sylwii” jak tylko Marcin go przeczyta. 🙂

  5. @Ysabell: chyba na jedenastym i kilka mi umknęło zupełnie. Zaraz się skończy nakład następnych części i znów się obudzę z ręką w naczyniu nocnym:P

  6. Fakt, z Cadfaelami jest tak, że nie dość, że nie można ich niemal nigdzie dostać, to jeszcze szybko się kończy nakład… Muszę sobie póki czas kupić „Lato Duńczyków”.

    A Tobie zostało w takim razie kilka bardzo przyzwoitych tomów — wiadomo jak jest, w każdej serii znajdą się lepsze i gorsze, ale skoro skończyłeś w okolicach XI, to niechęć do powrotu warta jest kiedyś przełamania. 🙂

    A serial widziałeś?

  7. @Ysabell: najpierw widziałem serial, a potem do mnie dotarło, że Mama Borejko czyta o przygodach Cadfaela i też chciałem:) Mam trzy tomy na zapas i kupiłbym resztę, ale księgarnia internetowa Zysku jest skrajnie nieprzyjazna, bo każe płacić przy odbiorze przesyłki. A ponoć mamy XXI wiek:P

  8. Pytałam, bo jakiś czas temu kupiliśmy sobie bardzo niedrogo cały serial na DVD i dzięki ponownemu obejrzeniu nabrałam znowu ochoty na książki. Uwielbiam sir Dereka Jacobiego w roli Cadfaela. 🙂

    I też poznałam książki Ellis Peters dzięki mamie Borejko. Do tej pory pamiętam, który fragment był tam cytowany, chociaż już zapomniałam w którym tomie Jeżycjady…

  9. Zazdroszczę serialu:) Ja też nie pamiętam. Kojarzy mi się, że w „Pulpecji”, ale tam chyba nie było jeszcze żadnych małych dzieci w wózkach do wożenia po parku. Hm, szybki rzut gugla wskazuje jednak na „Brulion”.

  10. Ja w przeciwieństwie do Ciebie kocham epokę Tudorów, fascynuję się losami całej tej rodziny i jak tylko przeczytałam magiczne słowo Cromwell nastawiłam uszka (a raczej oczka) jak króliczek 😉
    Jeszcze nie czytałam kryminału o takich czasach i w takim miejscu, więc postaram się poszperać i poszukać.
    Z tytułem się nie postarali, ale to nie pierwszy raz, kiedy tłumaczenia są bardzo niecelne. Nie wiem skąd im się wziął ten „komisarz”. Patrząc na okładkę w życiu nie domyśliłabym się, że to książka o czasach Tudorów…

  11. Zacofany.w.lekturze, ten „Brulion” to mnie ostatnio prześladuje. Najpierw mi się kojarzył z Lemańską, a teraz ten Cadfael. Nic tylko muszę go powtórzyć.

    Arsenko, wiesz, ja po okładce to bym się chyba nie ośmieliła w ogóle zgadywać co to za książka i o czym. Ale jeśli lubisz książki o czasach Henryka VIII, to sądzę, że się nie zawiedziesz. 🙂

    Pablo, bardzo polecam, powinno Ci się spodobać.

Dodaj komentarz