Kazuo Ishiguro „Okruchy dnia”

Tytuł: Okruchy dnia
Autor: Kazuo Ishiguro
Tytuł oryginalny: The Remains of the Day
Język oryginału: angielski
Tłumacz: Jan Rybicki
Wydawnictwo: Albatros — Andrzej Kuryłowicz
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 301

To powinna być strasznie nudna książka. Serio. No bo tak: wyobrażacie sobie bohatera nudniejszego niż nienaganny angielski kamerdyner? I to przedwojenny. To ta postać, która w teatrze wchodzi na jedną kwestię, brzmiącą zazwyczaj „Obiad podano, sir”. Albo wyobraźcie sobie powieść, która jest dziennikiem przeplatanym wspomnieniami i ogromną dawką filozoficznego zastanawiania się, co to znaczy być „wielkim” w swojej pracy i jak można zdefiniować „godność”, którą charakteryzują się najznamienitsi przedstawiciele zawodu. A teraz zmiksujcie to razem, dodajcie sztywny i mocno formalny język i pomyślcie…

To powinna być strasznie nudna książka.

Ale nie jest, przynajmniej dla mnie. Okruchy dnia to nie książka, którą czytałoby się jednym tchem czy w jeden wieczór. Czytałam ją prawie tydzień, podczytując po kilka stron, co chwilę odkładając i sięgając po nią ponownie. Nie byłam w nastroju, żeby przeczytać ją od deski do deski, ale z drugiej strony nie mogłam wytrzymać, żeby nie sprawdzić co będzie dalej. To lektura wymagająca odrobiny skupienia i wysiłku, ale dająca w zamian bardzo wiele. Książka napisana tak pięknym i sugestywnym językiem (brawa dla tłumacza!) i w taki sposób, że ja — wiecznie garbiąca się i przyjmująca  podczas czytania najrozmaitsze kabłąkowate pozycje — odruchowo prostowałam plecy i siadałam prosto.

Mówi się czasem, że prawdziwi kamerdynerzy istnieją tylko w Anglii. W innych krajach są tylko służący, niezależnie od przyznawanego im tytułu. Skłonny jestem zgodzić się z tą opinią. Ludzie z kontynentu nie potrafią być kamerdynerami, ponieważ są jako rasa niezdolni do takiego okiełznania uczuć, jakie wyćwiczył w sobie naród angielski. Ludzie z kontynentu — oraz, zgodzą się Państwo, w znacznej mierze wszystkie ludy celtyckie — zazwyczaj nie panują nad sobą w chwilach silnego wzruszenia, a więc nie potrafią we wszelkich okolicznościach zachować postawy ściśle zawodowej (…). Jednym słowem „godność” jest im obca. My, Anglicy, mamy w tym względzie przewagę nad cudzoziemcami i dlatego właśnie, gdy myśli się o wielkim kamerdynerze, jest on już z definicji Anglikiem. [1]

Mamy lato 1956 roku. Pan Stevens, kamerdyner w Darlington Hall, służący niegdyś lordowi Darlingtonowi, a dziś panu Farradayowi (notabene Amerykaninowi), postanawia swój urlop spędzić poza posiadłością. Co jest o tyle dziwne, że nigdy jeszcze (a nigdy datuje się co najmniej od lat dwudziestych) tego nie robił. Odbędzie w ten sposób dwie, a może nawet trzy podróże, a każdą ciekawszą od poprzedniej. Po pierwsze, pojedzie do Kornwalii, gdzie mieszka dawna gospodyni Darlington Hall, aby dowiedzieć się, czy nie miałaby ona ochoty wrócić na służbę. Po drugie, wybierze się w przeszłość, snując wspomnienia cofnie się aż do roku 1922, kiedy to panna Kenton zaczęła pracować w rezydencji. Na koniec wreszcie odbędzie podróż wgłąb siebie, spróbuje zdefiniować rzeczy, które zawsze go gnębiły i może nawet coś odkryje.

Można rozpatrywać Okruchy dnia jako powieść o powołaniu, o poświęceniu pracy, o przybieraniu życiowych ról, o podejmowaniu decyzji i ich konsekwencjach, winie i odpowiedzialności, czy wreszcie o tym jak zdefiniować udane życie. Można też patrzeć na nią jako na obraz części polityki angielskiej lat 20. i 30 XX wieku, obraz zresztą bardzo ciekawy, bo w częściach poświęconych przeszłości Darlington Hall pięknie pokazany jest proces kształtowania stosunków między Wielką Brytanią a Niemcami po Wielkiej Wojnie. Można też czytać tę książkę jako opowieść o uczuciu i obowiązku, a jest to swoją drogą jedna z piękniejszych opowieści o miłości, jakie czytałam. Można wreszcie zanurzyć się w język Ishiguro (czy raczej Stevensa) i trochę poobcować z kulturą i elegancją językową, o którą w dzisiejszym cudownym świecie naprawdę niełatwo. Wszystko to na zaledwie 300 stronach.

Mało przed lekturą pamiętałam z filmu poza ogólnymi zarysami fabuły i genialnymi rolami Anthony’ego Hopkinsa i Emmy Thompson. I chociaż obawiałam się, że postaci z książki będą miały dla mnie ich rysy i że będzie mi to przeszkadzać, to na szczęście nie miałam do końca racji. Co prawda „moja” panna Kenton wyglądała jak Emma Thompson, a „mój” Stevens miał postawę i ruchy Anthony’ego Hopkinsa (co zabawne, nie miał w mojej wyobraźni jego twarzy), ale zupełnie nie miałam z tego powodu problemów z lekturą. Wizja filmowa pięknie wkomponowała mi się w książkową i teraz z radością powtórzę sobie film, żeby przeprowadzić operację odwrotną. Jeśli zastanawiacie się czy warto przeczytać książkę, skoro oglądaliście film, szczerze radzę spróbować. Powieść Ishiguro operuje tak pięknym językiem, że naprawdę warto się z nią zapoznać.

Proszę mi wybaczyć, jeśli to dla Pana bolesne wspomnienie, lecz nigdy nie zapomnę chwili, gdy razem staliśmy w oknie i patrzyliśmy, jak Pana ojciec chodzi tam i z powrotem przed altaną, patrząc w ziemię, jakby chciał znaleźć tam jakiś cenny, zgubiony klejnot. [2]

Tę scenę pamiętałam z filmu, może dzięki widzianemu po wielekroć plakatowi z oknem wbiła mi się bardziej w pamięć. W przytoczonym wyżej cytacie pisze o niej (w swoim liście do pana Stevensa) panna Kenton.

Jeśli po przeczytaniu tego wszystkiego macie jeszcze wątpliwości czy polecam Okruchy dnia, to znaczy, że ten tekst zupełnie mi nie wyszedł. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści, a zwłaszcza języka Kazuo Ishiguro i szczególnego klimatu, jaki potrafił przedstawić w swojej powieści. Chciałabym sięgnąć po jakąś inną jego książkę, polecacie coś?

I jeszcze na koniec jeden cytat dla bibliofilów. Co pan Stevens sądzi o romansach:

To stwierdziwszy, przyznam jednak — bo i nie ma się czego wstydzić — że czasami powieści te stanowiły dla mnie źródło rozrywki. Być może wówczas nie przyznawałem się do tego przed sobą, lecz jak już powiedziałem, czy jest czego się wstydzić? Czemuż to nie miałbym bawić się lekką lekturą o paniach i panach zakochujących się w sobie i wyznających uczucia, często w niezwykle eleganckiej formie? [3]

Czyż staroświecki, sztywny i nieco w końcu zakłamany kamerdyner Stevens nie jest tu bardziej szczery niż wielu ze współczesnych „ambitnych” czytelników…?

Moja ocena: 9,5/10

PS. Duże brawa dla wydawnictwa za redakcję, korektę i skład. Świetna robota.

[1] Kazuo Ishiguro „Okruchy dnia”, Albatros — Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2008, s. 55;

[2] Tamże, s. 61;

[3] Tamże, s. 206-207.

12 myśli na temat “Kazuo Ishiguro „Okruchy dnia””

  1. Po pierwsze – świetna recenzja. Po drugie – gdybyś napisała to inaczej, stwierdziłabym, że książka nie dla mnie, ale napisałaś tak, że ja chcę ją przeczytać 😉

  2. och, to moja najukochańsza (jedna z, ale na topie) książka!!! Film zresztą też.
    Niedawno byłam w Lisadell House, koło Sligo, w domu dokładnie takim, jak ten opiswany. Poczułam atmosferę powieści, mogłam ‚pomacać’i doświadczyć przez chwilę, takiego życia. Byłam w kwaterach służby, kuchni, ale i na salonach. Mieliśmy dobrego przewodnika, wiele nam opowiedzial o zwyczajach panujących w tym domu (gościli tam Yeats’a, a zamieszkiwała tam hrabina Markiewicz, więc polski akcent). Muszę kiedyś opisać na blogu tę wizytę. Magia

  3. Też dosłownie kilka dni temu czytałam tę książkę i byłam pod jej wielkim wrażeniem, zarówno treści jak i formy. Sposób opisywania świata przez Stevensa był niezwykły – z pozoru chłodny i powściągliwy, ale po głębszych oględzinach ukazujący postać ciepłą i żywą, którą, moim zdaniem, ten bohater był, pod skorupką zasadniczości i bezduszności. A film dopiero zamierzam obejrzeć. 🙂

    Pozdrawiam!

  4. Jestem zainteresowana tą książką. Podobało mi się „Nie opuszczaj mnie” tego autora, czekam na film. Bardzo dobra recenzja 🙂

  5. Ja mam uraz do Ishiguro po „Never let me go”. Nie dlatego, że była zła, wprost przeciwnie. Połknęłam ją, ale treść przeżyłam ciężko, potem przez tydzień nie mogłam spojrzeć na żadną książkę, a to mi się nie zdarza. I teraz się boję sięgnąć po kolejną. Niby to, że tak na mnie podziałała świadczy o jej wielkości, ale z drugiej strony – nie wiem, czy chcę sobie znowu fundować takie poważne uczucia.

  6. „Okruchy dnia” mnie oczarowały, chociaż nie lubię powolności i flegmy. Nie lubię, bo jestem z natury niecierpliwa.

    Tym razem powoli kontemplowałam każdą stronę, każde zdanie. Nawet każde słowo.

    Warto było.

    Pozdrawiam 🙂

  7. Arsenko, dziękuję, bardzo mi miło i polecam.

    Izo, warto polować.

    Kasiu.eire, opisz tę wizytę koniecznie. Bardzo jestem ciekawa.

    Ukochany Mężu, dziękuję (po czym poznać, ze żyjemy w XXI wieku? Że odpisujemy na komentarz osoby siedzącej przy biurku obok…).

    Naio, ja raczej nie nazwałabym Stevensa postacią ciepłą, ale z pewnością wiele pod swoją maską ukrywał.

    Mayo, polecam.

    Zadużoczytam, bardzo dziękuję.

    Malwino, dziękuję, ja po „Nie opuszczaj mnie” mam zamiar sięgnąć, żeby zobaczyć czy uwiodła mnie w „Okruchach…” bardziej tematyka czy autor.

    Lilybeth, „Never let mi go” mam dopiero zamiar przeczytać, ale wydaje mi się, że trudno te dwie książki porównywać jeśli chodzi o intensywność wrażeń. Podejrzewam, że „Okruchy dnia” dają jednak uczucia bardziej stonowane, choć mam po nich rzeczywiście dużo przemyśleń.

    Claudette, miałam dokładnie tak samo.

Dodaj odpowiedź do kasia.eire Anuluj pisanie odpowiedzi