Katarzyna Sadowska „Jamila”

Tytuł: Jamila
Autor: Katarzyna Sadowska
Język oryginału: polski
Wydawnictwo: Radwan
Rok wydania: 2010
Seria wydawnicza: z biblioteki literatury polskiej
Ilość stron: 477

Jamilę, debiut Katarzyny Sadowskiej, otrzymałam dzięki uprzejmości serwisu Lubimy czytać. Kiedy zgłaszałam swoją chęć przeczytania tej książki, nie miałam zielonego pojęcia czy nie będę żałować. Przyznaję, że nie mam najlepszego zdania o współczesnej polskiej SF, natomiast polskiej space opery nie znałam wcześniej wcale. Po opisie z okładki nie spodziewałam się niczego ponad przeciętną rozrywkę na kilka wieczorów. Dostałam trochę co innego, ale przeczytania Jamili nie żałuję.

Nie mam zamiaru opisywać tutaj akcji powieści, bo właśnie fabuła jest najciekawszym, co nas w Jamili może spotkać. Dość powiedzieć, że zapowiadane na okładce porwanie przez piratów jest tylko początkiem przygód bohaterki, która wplątana zostanie nie tylko w walkę o przetrwanie swojej rasy, ale też w politykę na najwyższym możliwym szczeblu.

Po przeczytaniu tej książki musiałam zrobić sobie chwilę przerwy, żeby spokojnie poukładać w głowie wrażenia z lektury. A były takie:

Pierwsze — nie spodziewałam się, że takiej objętości: prawie pięćset stron zapisane drobnym maczkiem. Akcji na tych stronach tyle, że doświadczonemu autorowi space opery starczyłoby swobodnie na pięcioksiąg, a takiemu mniej wprawnemu co najmniej na trylogię. Za to opisów w całej książce jak na lekarstwo. Szybko, po łebkach, byle dalej w akcję, która dzięki temu rzeczywiście powala tempem (dla mnie przesadnym).

Drugie — czy ktoś tu widział korektora? Spojrzenie na stopkę podpowiedziało, że raczej nie… Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że książkę dostałam do recenzji, moja znajomość z Jamilą skończyłaby się po jakichś 15 stronach. Może i jestem przewrażliwiona, może i widzę (dzięki studiom edytorskim) więcej niż przeciętny czytelnik, ale to, co dzieje się w kilku pierwszych rozdziałach tej książki woła o pomstę do nieba. Zabrakło i korektora, i redaktora. Język jest sztywny, piraci wypowiadają się jak pracownicy średniego szczebla w wielkiej korporacji, a do tego dochodzi sporo literówek i jeszcze więcej niezręczności stylistycznych. I co z tego, że wszystko to dość szybko się poprawia? Co z tego, że do końca książki straszy już głównie brak graficznych przerw w miejscach, w których zmienia się akcja? Te pierwsze strony mogą zrazić większość czytelników.

Trzecie — tytułowa bohaterka, wokół której kręci się większość akcji książki jest (oczywiście) genialna w jakiejś dziedzinie, a poza tym totalnie nie pasuje do brutalnego (wszech)świata, w którym przyszło jej żyć. Należy ona do tych postaci (pokroju Achai Ziemiańskiego), które non stop wpadają w coraz to gorsze tarapaty, zupełnie przez nie niezawinione. W przeciwieństwie za to do Achai kolejne nieszczęścia nie wpływają na nią prawie wcale. Jest bita, poniżana, gwałcona, a mimo tego pozostaje tak ciapowata jak na początku. Zmienia się dopiero, kiedy Wielki Zły zrobi jej wodę z mózgu przy pomocy Trochę Mniejszego Nie Do Końca Złego. Za to wtedy też bohaterka praktycznie nie będzie się zmieniała. Może to wpływ wspomnianych wcześniej ubogich opisów, ale naprawdę trzeba mieć sokoli wzrok, żeby wypatrzyć ewolucję Jamili.

Czwarte — powieść zawiera całą galerię wyświechtanych chwytów znanych z filmów i książek, zarówno tych przygodowych, jak i space oper. Mamy zdrajcę — Wielkiego Złego, z którym prywatne pojedynki ma jeden z głównych bohaterów. Mamy znienacka ujawniające się koligacje rodzinne. Mamy walkę w garstkę przeciw całemu światu. Mamy pomoc w przetrwaniu rasie niemal wyniszczonej przez Złych Ludzi. Mamy wreszcie wątek miłości bez szans na spełnienie, która… no właśnie. Nietrudno przewidzieć jak potoczą się losy bohaterów, jak rozwiążą się kolejne wątki. Można za to być pewnym, że autorka zrobi wszystko, żeby bohaterom przeszkodzić w osiągnięciu celów, przeciwności (zazwyczaj w formie kolejnych większych lub mniejszych kosmicznych mordobić) mnożą się jak króliki, a za każdym rogiem czai się zdrajca.

W sukurs w układaniu sobie w głowie wrażeń przyszedł pierwszy listopada i sezon wyjazdów do obcych miast na obce cmentarze, który w tym roku był u mnie wyjątkowo długi. Ale dzięki temu właśnie mogłam spokojnie zastanowić dlaczego właściwie, pomimo wszystkich powyższych wrażeń, Jamilę oceniam pozytywnie. Bo oceniam.

Przede wszystkim trudno się czytając znudzić, akcja goni akcję, dla mnie wszystko działo się co prawda za szybko i nie pogardziłabym większą ilością opisów i kilkoma rozdziałami „zwyczajnego życia”, a nie tylko przygody i przygody. Z drugiej strony za to zasady rządzące tego typu powieściami sprawiły, że nie sposób się Jamilą przesadnie przejmować. Zarówno dlatego, że schematy fabularne są wyraźne jak na dłoni, więc z góry wiadomo, co będzie dalej, jak i dlatego, że ilość nieszczęść, jakimi w niewinną bohaterkę rzuca autorka może uodpornić najbardziej nawet wrażliwego czytelnika. W pewnym momencie zamiast się przejmować zaczęłam się od całej akcji dystansować. Dobrze również zrobiło książce przeniesienie w drugiej połowie ciężaru z Jamili na innych bohaterów. Zwłaszcza, że niemal wszyscy pozostali bohaterowie tej powieści są ciekawsi od bohaterki tytułowej…

W rezultacie z lektury jestem zadowolona. Co prawda całą Jamilę można określić przy pomocy słowa „zbyt” (zbyt szybko, zbyt powierzchownie, zbyt dużo, zbyt nieuważnie, zbyt agresywnie), ale jest niewątpliwie lekturą wciągającą i naprawdę trudno się od niej oderwać.

Poleciłabym wszystkim, których nie mierzi konwencja przygodowa czy space opera i których nie zniechęci wszechobecna przemoc (w tym i seksualna), ale z czystym sumieniem polecę tylko tym, którzy są w stanie przymknąć oko na niedociągnięcia warsztatowe, które bardzo psują przyjemność płynącą z lektury. A to naprawdę duży zarzut w stosunku do książki, której lektura powinna być właśnie przyjemnością.

Moja ocena: 3/10

7 myśli na temat “Katarzyna Sadowska „Jamila””

  1. A ja dla odmiany z każdym dniem mam coraz lepsze zdanie o polskiej fantastyce, znacznie lepsza niż obyczajówki pokroju Kalicińskiej, Grocholi, Miszczuk, Masłowskiej, etc. Weźmy takiego Dukaja, Sapkowskiej, Kołudę, Dębskiego, Zajdela, czy Rafała A. Ziemkiewicza. O nie, mamy naprawdę spory dorobek 😉 Szkoda tylko, że wśród pań nie ma ani jednej dobrej piszącej fantastykę 😦
    Pani Sadowskiej jeszcze nie znam, więc wypowiadać się nie mogę. Więcej wiary w polską młodą fantastykę, droga Ysabell, jedna zła książka – jeśli taką była – nie powinna zrażać :)) A tak w ogóle, sama fantastyka wymaga naprawdę dużo poświęcenia, to nie to samo, co pisać o romansach, morderstwach, gotowaniu, pisarze fantastyki mają nieraz genialne pomysły, to dzięki nim rozwija się nasza światowa technika (nauka) no i stwarzanie wyimaginowanego świata od podstaw wymaga więcej inteligencji niż pisanie o tym, co znane choćby z serialu M jak Miłosz…
    Powiem ci jednak, że mnie osobiście uwiera brak dobrych „pisarek” w tym nurcie, u nas, w Polsce. Na świecie nie ma z tym problemów: Canavan, Ursula le Guin, Lackey, Zimmer Bradley, i wiele, wiele innych. U nas same chopy się tym parają? Z czego to wynika? Przecież to kobiety mają lepszą wyobraźnię :)) A może im się nie chce? Bliższe im są romansidła itp itd? To temat rzeka…
    Natchnęłaś mnie do ciekawych przemyśleń. Merci.

    Pozdrawiam serdecznie 🙂

  2. Bsmietanko, tylko uważaj, bo mnóstwo tutaj przemocy i gwałtów, także nie jest to kobiecość delikatna.

    Barbaro Silver, może nie napisałam zbyt wyraźnie, ale miałam na myśli polską science fiction, a nie całą fantastykę jak leci. Z nowej (bo Lema bardzo cenię, a i Zajdla – jeśli można go tu podciągnąć – lubię) polskiej SF znam tylko Kosika, który mnie nie zachwycił.

    Polskie fantasy ma się rzeczywiście całkiem dobrze, ale powiem Ci, że moimi ulubionymi polskimi pisarzami fantastycznymi są właśnie panie… Dokładniej pani Ewa Białołęcka i pani Ania Brzezińska. Także ze stwierdzeniem, że nie mamy dobrych polskich autorek fantastyki zdecydowanie się nie zgodzę, nawet mimo tego, że ani za panią Kozak, ani za panią Kossakowską nie przepadam. 🙂

    Natomiast z panami mam różnie. Sapkowskiego na przykład cenię za opowiadania, a już późniejsze rzeczy nie bardzo (pięcioksiąg o Wiedźminie jeszcze zmogłam, ale Narrenturm mnie pokonał), Dukaja nie lubię, tak samo Pilipiuka i Piekary, za Ziemkiewiczem, Grzędowiczem, Ziemiańskim i Komudą też jakoś specjalnie nie przepadam. Za to dobrze mi się czyta Guzka, wspomnianego przez Ciebie Dębskiego (chociaż może nie tego wspomnianego przez Ciebie? Bo ja myślę o Rafale, a nie o Eugeniuszu…), Twardocha, Piskorskiego. Bardzo lubię Szostaka. i tak dalej, i tym podobne. 😀

    Także do polskiej fantastyki w ogólności nic nie mam. Ale SF to piszemy mało.

    Natomiast co do polskich obyczajówek, to rzeczywiście ani Kalicińska, ani Grochola, ani tym bardziej Masłowska do mnie nie przemawia, ale mam ostatnio szczęście do dobrych książek polskich autorek. Teraz czytam drugi tom „Cukierni pod Amorem” Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, a przed chwilą wepchnął mi się do kolejki „Czerwony rower” Antoniny Kozłowskiej, obie moim zdaniem naprawdę dobre. Także o polskiej prozie obyczajowej mam też raczej dobre zdanie.

    Dzięki za obszerny komentarz, na który mogłabym odpowiadać jeszcze długo… Ale czas mnie goni, więc pozdrawiam. 🙂

  3. Pierwszy raz słyszę o tej książce i dopiero teraz zorientowałam się, że wśród autorów polskiej fantastyki brak kobiet ! Dlaczego dopiero teraz to zauważyłam ? 😉
    Podobno nawet największym autorom pierwsze książki wychodzą marnie, więc może warto poczekać na kolejną i się miło zaskoczyć. Oby tak było 🙂

    Pozdrawiam również i dziękuję za odwiedziny 🙂 czytam Twojego bloga od dawna, ale nie miałam odwagi się odezwać 😛

  4. niebezpieczne jest jak osoby nie mające najmniejszego pojęcia piszą o książkach! a niejaka Barbara SILVER czyni to wciąż-osoba zupełnie pozbawiona zmysłu literackiego. Poddająca krytyce np Tołstoja czy Lessing czy Castaheda…

  5. Arsenko, bardzo mi miło i dziękuję za komentarz. Z polskich autorek fantastyki ogromnie polecam Ci Anię Brzezińską i nieco tylko mniej Ewę Białołęcką. 🙂

    Folio i Klio, zakładam, ze jesteście raczej jedną i tą samą osobą, a nie dwoma posługującymi się tym samym adresem e-mail. Bardzo proszę nie przychodź do mojej piaskownicy bić się z kimś na łopatki. Chętnie widzę dyskusje jeśli popierają je jakieś argumenty, natomiast te dwa komentarze są zdecydowanie niemerytoryczne. Bardzo Cię proszę o zaprzestanie jeśli nie masz ochoty podyskutować kulturalnie czy to na temat recenzji, czy to na temat czyjejś wypowiedzi. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz